Od kiedy dołączyłem do watahy coś ciągle nie dawało mi spokoju. Co
chwila widziałem dziwne cienie i czułem się śledzony przez kogoś. Zawsze
kiedy się budziłem ogarniał mnie strach, ponieważ przed jaskinią często
było słychać okrzyki rozpaczy, a nocą było słychać uderzanie o siebie
łańcuchów lub przeciągłe, żałosne wycie.
Pewnego dnia kiedy wyszedłem z jaskini, w krzakach dał się słyszeć dziwny dźwięk, a potem głośne zawodzenie.
Wskoczyłem do tych krzaków i długo się szamotałem z tym co tam było. W
końcu wyskoczyliśmy z krzaków i szybko przygwoździłem go do ziemi. Nie
poznałem żeby to był ktoś z watahy. Szybko zrzuciła mnie z siebie i
wskoczył na mnie. Wybiłam go w powietrze i sam skoczyłem. Kiedy byłem w
powietrzu obok niego walnąłem go mocno łapą rozcinając pazurem jego
policzek. Zaczął warczeć i ruszył biegiem w moją stroną. wyskoczył i
miał wylądować na mnie ale przeturlałem się i jednym zwinnym ruchem
skoczyłem mu do gardła.
Za chwilę usłyszałem głos alfy:
- Co ty robisz z Elessarem?!
W tym momencie puściłem go, a z jego gardła płynęła mocno czerwona krew.
- No sory, ale nie moja wina, że mnie denerwuje ciągłym wyciem przed jaskinią po zmroku!- odwarknąłem.
Kana? Elessar?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz